sobota, 31 sierpnia 2013

Prolog cz.1

Położony w dwudziestej alei bar Golden Rain zupełnie opustoszał. Było to najrzadziej i najbardziej niechętnie odwiedzane miejsce na całym archipelagu. Może było to spowodowane niecodziennymi gośćmi; może położeniem baru. Ci jednak, którzy mieli coś na sumieniu, uważali miejsce to za idealną placówkę do tajemnych spotkań i innych spraw, które nie do końca były legalne nawet w dzielnicy bezprawia. 
- Proszę, abyś nie wszczynał niepotrzebnych burd na terenie tego lokalu, panie Eustass- westchnęła turkusowo włosa, popijając w spokoju drinka. Była ona jedyną osobą, która nie opuściła swojego miejsca po przybyciu pirackiej załogi kapitana Kida. Reszta bywalców uciekła w popłochu kiedy czerwonowłosy zaczął szaleć. Dziewczyna przypatrywała się mężczyźnie z pewną ciekawością, obserwując każdy jego ruch. Walka była nieunikniona.
- Tsk! Chcę się napić, kobieto!- warknął Kid, przybierając groźniejszy wyraz twarzy.
- Wydaje mi się, że już pan to zrobił. Naprawdę, rozwalać cały bar tylko dla własnego...- nie zdążyła dokończyć, ponieważ stylet z niesamowitą prędkością poleciał w jej stronę, mijając dziewczynę zaledwie o kilka centymetrów. Było to to samo narzędzie, które jeszcze chwile temu wisiało przy pasie kapitana. Dziewczyna westchnęła. Nie sądziła, że jeden z Supernovas jest tak nadpobudliwy. Doprawdy, cóż za brak kultury! Najlepiej wszystko rozwiązać przemocą, jakżeby inaczej? Turkusowo włosa opuściła swoje miejsce przy barze, po czym stanęła odważnie na przeciw Eustassowi. Chciał walki? Wystarczyło tylko poprosić.

- Straw ogniem piekielnym, Eve!- dziewczyna machnęła przed sobą ręką. Po chwili w miejscu " przecięcia " powietrza rozbłysło różowo- czarne światło. Nie minęło kilka sekund, a przed turkusowo włosą pojawiła się niska dziewczynka o czarnych włosach i bladej cerze, która odziana była w w czarno- czerwoną gorsetową sukienkę wiązaną z tyłu. Dół ubrania przypominał dolną część stroju baletnicy. Jej twarz wyrażała zobojętnienie na wszystko dookoła. Kiedy Eve usłyszała rozkaz swej pani, kilkoma słowami przyzwała chmarę płonących nietoperzy, które natychmiast poleciały w stronę wrogów. 
Już po chwili w ręce demonicy pojawił się trójząb, z którym dziewczynka ruszyła na przeciwników. Nie zdążyła jednak zbliżyć się do pirackiej załogi, ponieważ na drodze stanął jej Killer. Chwilę ścierali się swoimi " metalami ", odskakując od siebie po kilku minutach. 
- Co ja widzę? Czyżbyś był aż tak słaby, że muszą cię chronić twoi podwładni?- dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco.- I ty jesteś wart trzysta piętnaście milionów bery? 
- I kto to mówi? Jakby nie patrzeć, to nie ty mnie atakujesz, tylko twoja... zabaweczka.
- Muszę mieć jakąś moc, by demona przywołać.- westchnęła dziewczyna, kręcąc z politowaniem głową. Wydawałoby się, że mówi do dziecka.- Chcesz zobaczyć więcej moich " zabaweczek " ? Mogę ci zaprezentować. Pokaż swoje wdzięki, Charm!

Kolejny demon okazał się blondynem o błękitnych oczach i przeszywającym na wylot spojrzeniu. Widząc ilość wrogów lekko się załamał. Spojrzał błagalnie na turkusowo włosą, jakby chcąc poprosić o trochę mniej wymagające zadanie. Na nic się to jednak zdało. Mężczyzna podrapał się po głowie na znak swojej bezradności. Westchnął ciężko, wziął głęboki oddech, po czym wypowiedział słowo " przemiana ". Już po chwili zmienił się w biuściastą kobietę o długich czarnych włosach i zielonych oczach. Członkowie załogi byli nieco zdezorientowani. Charm nie tracił czasu, przystępując do potężnego ataku psychologicznego, a mianowicie flirtu. Demon zaczął kręcić się koło piratów, prezentując swoje wdzięki. Podziałało na wszystkich oprócz Killera i Kid'a. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nie przypuszczała, że ktokolwiek oprze się jednemu z jej doświadczonych " wychowanków ". 
- No, no... ciekawe.- Turkusowo włosa uśmiechnęła się szelmowsko.- Macie silną wolę. To dość... niezwykłe- stwierdziła dziewczyna. Po chwili zrobiła minę, jakby nagle sobie o czymś przypomniała.- Aach, niestety muszę was już zostawić, moi drodzy~! Jesteście godnymi przeciwnikami. Liczę, że się jeszcze spotkamy. Ach, jeszcze jedno! Jeśli będziecie mnie szukać... nazywam się Mirome Hatsukashi. I taka uwaga dla kapitana załogi...
Kid spojrzał na nią zdziwiony.
- Następnym razem ma pan mieć symetryczną fryzurę!- rozkazała, wskazując na czerwone włosy Eustassa. Po chwili znikła, zostawiając za sobą tylko chmurę pyłu. Nie było już tam ani jej, ani demonów, które przyzwała. Rozpłynęła się, jakby nigdy jej nie było.

Kid wpatrywał się w pustą przestrzeń. Był lekko zaskoczony, podobnie jak reszta przytomnej załogi. Nie wiedział jednak po co mu znajomość imienia tajemniczej dziewczyny. Nie miał zamiaru jej szukać; nie był na tyle głupi, aby marnować swój cenny czas na jakąś kobietę. Pozostawała tylko jeszcze jedna kwestia.
- Killer...- zaczął, nie spuszczając wzroku z pustego miejsca. Podwładny spojrzał na niego zdziwiony. - ... czy moja fryzury jest asymetryczna?
- Em... to chyba nie czas i miejsce na tego typu pytania- odpowiedział lekko załamany głupotą kapitana.
- Dobra, idziemy do innego baru- zarządził Kid. Załoga natychmiast opuściła lokal. Tłum gapiów na zewnątrz rozbiegł się w popłochu i panice. Eustass roześmiał się na cały głos na widok uciekających obywateli. Wyglądało na to, że jego zła sława miała się dobrze; ba, nawet lepiej! 
- Zmieniłem zdanie- oznajmił nagle Kid.- Udamy się na aukcję. 
- Dobry pomysł- przytaknął Killer.
- A przy okazji, jest tam jakiś dobry fryzjer? 
- Kid!
Esutass westchnął, zdołowany sztywnością swojego podwładnego. Gdyby on tak wszystko traktował na serio, już dawno dostałby biegunki.
- Kapitanie!

Eustass rozpoznając głos swojego podwładnego odwrócił się, zatrzymując jednocześnie resztę załogi. Cierpliwie zaczekał, aż mężczyzna do niego dobiegnie i zda raport godny uwagi. Zdyszany załogant wziął głęboki wdech.
- Dowiedziałem się, że Biały Lis jest na archipelagu!
- Biały Lis? Czy to aby nie jest...?- zaczął Killer, nie dowierzając w usłyszaną informację. Kid kiwnął głową, potwierdzając domysły załogi.
- Musiała akurat teraz się tu zjawić? Co myśmy jej tam obiecali?

- Nie " my ", Kid. Nasza załoga nie ma z tym nic wspólnego.
- A czy to teraz takie ważne? Mamy to, co chciała?
- Niestety nie.
- Wydaj polecenie- rozkazał zrezygnowany Eustass, drapiąc się po głowie. Killer natychmiast nakazał szukać przedmiotu, który niegdyś kapitan obiecał Białemu Lisowi.
- Poszukiwania rozpoczęte.
- Ech... jak nie spełnię obietnicy, to stanie się strasznie irytująca!- Kid westchnął.- Niech reszta załogi uda się ze mną na aukcję!
Podwładni Eustassa przytaknęli i żywo ruszyli za kapitanem.

- Załatw mi tego fryzjera.
- Nie ma mowy.
___________________W tym samym czasie___________________
- Panienko...? Co panienka robi...?
Dziewczyna spojrzała na mężczyznę obok siebie zdziwionym wzrokiem. Miała ona postrzępione długie czarne włosy oraz tego samego koloru oczu. Odziana była w tradycyjne sandały, bojówki do kolan oraz bandaże umiejscowione na biuście oraz na prawym ramieniu.

Widziała tego mężczyznę już wcześniej. To właśnie on uratował ją przed psychopatą szalejącym w dwudziestej alei, który o mało nie wbił jej sztyletu w tył głowy. Było dość niespotykane, że ktokolwiek wtrąca się w problemy innych; tym bardziej, że ów wybawicielem był starszy, rosły ryboludź o cechach rekina. Mogła się założyć, że doskonale pamiętał krzywdy, które w przeszłości wyrządzili im ludzie. Okazało się, że " rybka " niechcący go zabiła. Pech chciał, że w tłumie byli łowcy niewolników i w ten właśnie sposób nasza dwójka znalazła się w celi domu aukcyjnego. 
- Co robię? Czytam - odpowiedziała, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. 
Gazeta, którą akurat dzierżyła w ręce, opowiadała o niezbyt przydatnych i ciekawych jej zdaniem rzeczach. Jedyną intrygującą informacją było otwarcie nowego sklepu ze słodyczami na Archipelagu! Rozmarzona dziewczyna już po raz kolejny westchnęła. Nie miała pieniędzy, żeby kupić sobie takie dobre, czekoladowe ciastka, których zawsze chciała spróbować. U współwięźniów widziała ogromne przerażenie i świadomość kresu własnego życia. To koniec, zdały się mówić ich spojrzenia. Ona inaczej postrzegała tę sytuację, ponieważ nie martwiła się tak bardzo swoim życiem- nie zależało jej na nim. Widziała wiele plusów w swoim obecnym położeniu- na przykład mogła poznać nowych, ciekawych ludzi, tworzyć między sobą więzi, a na koniec spektakularnie uciec. No i dostała gazetę, co było nie lada zaletą.
Kiedy usłyszała ciężkie kroki, zgniotła papier w kulkę i wyrzuciła ją poza celę. Już chwilę później jej oczom ukazali się mężczyźni, ubrani w jednakowo śmieszne, fioletowe ubranka. Jeden z nich był gruby i szedł niepewnym krokiem, jakby bojąc się skutych więźniów. Drugi był chudy, stawiał kroki pewnie i dumnie, czując się jak król, udzielając przy okazji temu drugiemu głupich i nieprawdziwych porad. W końcu zatrzymali się przy celi dziewczyny. Arogancki stróż otworzył celę, a drugi wszedł i wymamrotał jakiś numer.
Czarnowłosa zmarszczyła brwi, starając się z całego swojego serca usłyszeć wypowiedź biednego stróża. Kiedy powtórzył już po raz trzydziesty numer więźnia wzywanego na scenę, dziewczyna podeszła do niego.
- Mów trochę głośniej, bo nic nie słychać.
Stróż speszył się, ale powiedział swoją kwestię trochę głośniej. Niestety, tylko czarnowłosa go usłyszała.
- To ja zawołam ten numer, dobra?- spytała, prawie krzycząc na wystraszonego mężczyznę. Ten kiwnął głową. Dziewczyna odwróciła się od stróża i zaczęła wołać:- Numer sto dziewiętnaście! Sto dziewiętnaście!
Po chwili skierowała się z powrotem do mężczyzny i wzruszyła ramionami.- Chyba nie ma tego numeru.
- Zaraz, zaraz...- zareagował chudszy , wymierzając w dziewczynę oskarżycielsko palec. Ta spojrzała na niego zdziwiona.- To ty jesteś numer sto dziewiętnaście! Pamiętam cię! Wyłaź z celi!
Czarnowłosa wzruszyła ramionami, próbując się jeszcze tłumaczyć.Arogancki stróż popchnął ją przed siebie, nakazując drugiemu wyczytanie następnego numeru. Tym razem powiedział głośno i wyraźnie:
- Numer trzysta osiemdziesiąt!
Przed szereg wystąpił ten sam starzec- ryboludź, którego dziewczyna nie miała okazji bliżej poznać.
- Ho ho ho!- zawołał z uznaniem chudszy.- Mamy tutaj rybę, co? Heh, co za haniebna rasa!- mówiąc to kopnął rekina w brzuch, na co ten skulił się z bólu.- Nie martw się; służenie ludziom to zaszczyt dla takich jak ty. Możesz być z siebie dumny!
- Ej ty! Chudzielcu!- zawołała dziewczyna.

- Czego?!- Stróż był najwyraźniej zdenerwowany, że ktoś przeszkodził mu w dobrej zabawie.
- Lubisz papier?
- Hę?
- Zapytała, czy lubisz papier- powtórzył drugi strażnik, klepiąc swojego kompana litościwie po ramieniu, dając znać, że żal mu jego głuchoty. Najgorsze było to, że robił tę czynność jak najbardziej poważnie.
- Wiem, głupku!- Arogancki stróż uderzył grubszego w głowę. Kiedy już miał spojrzeć na dziewczynę i zaprowadzić ją na scenę, poczuł przeszywający ból w klatce piersiowej. Kątem oka zobaczył białe ostrze, które przebiło go na wylot. Wychodziło one z papierowej kulki, leżącej niedaleko. Z trudem spojrzał na czarnowłosą.
- Za dużo gadasz- powiedziała, robiąc niezidentyfikowany ruch dłonią, po którym mężczyzna padł. Z drugim nie musiała nawet walczyć, bo zemdlał z przerażenia. Kiedy zdała sobie sprawę, że zabiła właśnie jakiegoś człowieka, wybałuszyła oczy i spojrzała z przestrachem na ryboludzia.- Zabiłam go! O boże, jak mogłam?! Co ja teraz zrobię?!
- Nie stresuj się; to był tylko stróż.- Ryboludź wzruszył ramionami. Dziewczyna nachyliła się nad martwym ciałem i wyciągnęła z niego klucze. Kilkoma sprawnymi ruchami uwolniła się z obroży i kajdanek, po czym rzuciła przedmiot mężczyźnie.
- Ahm, faktycznie... znaczy nie! NIE! Obiecałam sobie, że już nigdy nikogo nie zabiję! Agh! Wrze we mnie wściekłość!- Zdenerwowania czarnowłosa podeszła do zdziwionego mężczyzny i zaczęła nim telepać.- Teraz pójdę do więzienia i tyle mnie będziesz widzieć! Ah, nie... przecież i tak już uciekłam z klatki i pobiłam stróżów, więc to bez różnicy czy kogoś zabiłam... Znaczy NIE! To nie może się tak skończyć! Nie chcę skończyć w pierdlu w tak młodym wieku! Ah, Arlong... gdybyś mnie teraz widział, co byś powiedział? NIE! Czemu pytam się go o to pytam?! Pewnie, że byłby szczęśliwy, słysząc jak to ładnie człowieka zabiłam! Ale niedoczekanie twoje! Tylko co mam teraz zrobić, co, rekinie?!
- Cóż... ja bym uciekł.
- No tak! W sumie dobra myśl! Ale wiesz, jak mnie znajdą to będzie jeszcze gorzej! Hm... no tak! Muszę zabić wszystkich świadków!- Czarnowłosa spojrzała zabójczym wzrokiem na więźniów, którzy natychmiast zaczęli gorączkowo tłumaczyć, że to nie to powinna teraz zrobić. Dziewczyna zrobiła zamyślony wyraz twarzy, po czym uśmiechnęła się rozpromieniona.- Hahaha! No wiecie co? Żartowałam! Spokojnie, nie mam zamiaru was zabić, ale uwolnić to teraz nie uwolnię, bo mi się spieszy! Jak chcecie ratunku, to proście ryboludzia.
Więźniowie spojrzeli na mężczyznę. Speszeni szybko odwrócili wzrok. Nie chcieli na niego patrzeć- nie chodziło o ich dumę, bynajmniej! Było im wstyd. Ciężar poprzednich pokoleń nadal wisi nad Archipelagiem i najwyraźniej nie ma zamiaru zniknąć. Ci ludzie też nie byli wyjątkiem- poniżali rasę ryboludzi bez żadnego powodu. Sami już nie wiedzieli czy sprawiało im to taką przyjemność, czy po prostu był to wpływ społeczeństwa. Woleli myśleć, że to nie jest ich wina.
- Nie... pomiataliśmy istotami takimi jak on, więc nie zasługujemy na żadną pomoc...- powiedział jeden z ludzi siedzących w celi. Głos miał przygaszony i pokorny; nie odważył się nawet spojrzeć na ryboludzia. Czarnowłosa westchnęła.
- Czemu mi się tłumaczysz? Zamiast rozpaczać przeproś twojego przyszłego wybawcę.- Spojrzała na rekina, który widocznie się wahał.- To ty, staruszku, decydujesz o ich życiu; uwolnisz lub skażesz na sprzedaż. Pamiętaj, Tenryubito traktują każdego niewolnika tak samo.
- Tenryubito i oni są ludźmi; to ta sama rasa. Będąc informatorem i podróżnikiem na powierzchni, dość się naoglądałem krwawych rzezi.
Czarnowłosa skierowała się do tylnego wyjścia. Minęła zamyślonego ryboludzia, który w swych straych, pomarszczonych rękach trzymał klucze od cel i obroży. Otworzyła drzwi, wpuszczając do ciemnego pomieszczenia trochę słonecznego światła. Wzięła głęboki wdech, po czym spokojnie wypuściła powietrze.
- Nie żyjcie nienawiścią czy zemstą. Najłatwiej jest zabić kogoś, kto uczynił nam wiele złego w przeszłości. Pamiętajcie jednak, że to przebaczenie jest prawdziwą siłą; jest światłem, które, tak jak teraz, rozświetla ciemne pomieszczenia i serca napełnione mrokiem. Nadejdzie czas, kiedy obie rasy się zaakceptują, ale zanim to nastąpi, musimy walczyć na własną rękę; każdy najmniejszy gest z waszej strony może zmienić poglądy milionów. Tak więc twoja decyzja, niezależnie czy będzie to przebaczenie czy nienawiść, nigdy nie zostanie zakwalifikowana do " dobrej " albo " złej "; zmieni po prostu tych ludzi, jak i ciebie... a czy będzie to krok ku lepszej przyszłości? Kto wie? Ale po co się nad tym zastanawiać? Zdecyduj możliwie jak najszybciej.- kiedy dziewczyna zakończyła swą długą przemowę, opuściła ciemne pomieszczenie. Nie zastanawiając się długo ruszyła do nowego sklepu ze słodyczami, mimo iż nie miała ani grosza.

Ryboludź uśmiechnął się pod nosem. Słowa czarnowłosej zrobiły na nim naprawdę duże wrażenie.
- Jeszcze będziesz kimś, dziewczyno. Może zdołasz zmienić ten świat na lepsze. Dokonasz zmiany w każdym ze wszystkich ras i pokażesz, że można żyć w zgodzie; ale ja nie zamierzam się do tego przyczyniać. Nie wiem, czy mi wybaczysz, ale nie mam zamiaru ich ratować. Możliwe, że nienawiść przysłoniła mi wizję dobrego, idealnego świata, ale ci, którzy od zawsze byli poniżani nigdy nie zapomną tego, co wydarzyło się w przeszłości.
A co do was, moi kochani- gnijcie w celach tych pieprzonych Tenryuubito i może wówczas wtedy będziecie wiedzieli, jak my czuliśmy się przez te wszystkie lata.
_________________
Czarnowłosa była zaskoczona. Nie tyle brakiem bójek w dzielnicy bezprawia, a położeniem sklepu ze słodyczami. Słyszała, że grunt to dobry chwyt marketingowy i talent do zaskakiwania konsumenta, ale to była już chyba przesada. Aż dziw brało, że nikt nie zainteresował się czarną dziurą w ziemi i prowadzącymi na dół schodami oraz drewnianym szyldem, znajdującym się dokładnie nad " tunelem " z wszystko mówiącym napisem " Słodycze ". Bardzo oryginalna nazwa. Faktem było, że każde dziecko złapie się na kolorową wystawę słodkości i zmusi rodzica do kupienia czegokolwiek, ale najwyraźniej właściciela sklepu nie obchodziły mało rozumne i rozwydrzone bachory. Liczył na ciekawość przechodnia; w końcu kto by nie wszedł do ciemnej dziury, gdzie mogą cię porwać, sprzedać albo zamordować?
Po chwili wahania udała się schodami do podziemia. Tunel nie był oświetlony przez ani jedną lampę czy pochodnię, przez co czarnowłosa już kilkanaście razy zaliczyła solidną glebę.  Przeklinając w duchu piekielnie złośliwe schody dotarła do dość szerokiego, ale krótkiego korytarza. Na jego końcu znajdowało się jedyne logiczne wejście do lokalu w postaci prostych, drewnianych drzwi i błyszczącym nad nimi neonem już z innym napisem brzmiącym " Cassonade ", co można przetłumaczyć jako " Brązowy Cukier ". Zaintrygowana dziewczyna podeszła do drzwi i nacisnęła metalową klamkę, po czym pchnęła wrota.

Sklep był dużym pomieszczeniem w kształcie prostokąta. Do każdej z błękitnych ścian przylegały półki koloru delikatnego różu, pudełka oraz wystawy w tym samym odcieniu, przez co wchodząc do środka miało się wrażenie, że jest tam bardzo ciasno.

Podłoga zrobiona była z ciemnego drewna, które wykorzystano również do produkcji wszystkich siedmiu par drzwi, licząc także te wejściowe. Wrota nie będące do użytku konsumentów, zostały ozdobione żółtą zasłonką w postaci pojedynczych paseczków. W centrum pomieszczenia stała lada przypominająca wyspę o czterech prostych bokach i wolnej przestrzeni w środku. Tam właśnie znajdowały się kasy i pracownicy Cassonade, którzy z promiennymi uśmiechami i nienagannym ubiorem sprzedawali słodycze i wciskali promocje.

Zupełnie obojętna na kolorowe wystawy i nachalnych pracowników, którzy koniecznie chcieli w czymś pomóc, udała się do miejsca z ciastkami czekoladowymi. Przy słodyczach stała kilka minut zastanawiając się, jak mogłaby je ukraść. Przecież mieli tego naprawdę sporo, więc kilka ciastek mniej nie zrobi im różnicy. Problemem był fakt, iż kompletnie nie miała pojęcia jak się do kradzieży zabrać. Rozejrzała się dookoła próbując znaleźć przyjaciela, który pomógłby jej w tym niewinnym przestępstwie. Nikogo takiego jednak nie dostrzegła, więc troszkę smutna opuściła wystawę z ciastkami i ruszyła powolnym spacerkiem po całym sklepie. Kiedy znalazła się blisko słodyczy z waty cukrowej, zaintrygowana przystanęła. Obiektem jej zainteresowań okazał pewien chłopak w słomianym kapeluszu, który w sklepie był z może pięcioosobową grupką, nie licząc jego obecności. Zlustrowała go od góry do dołu, aż jej wzrok zatrzymał się na obuwiu słomianego. Już po chwili spostrzegła, iż nosi takie same sandały jak tajemniczy chłopak.

Spojrzała na ludzi, a raczej istoty, które były razem ze słomkowym. Jakiś dziwny szkielet z afro ubrany w garnitur, najprawdopodobniej renifer w czapce, dziewczyna w zielonych włosach i taki wielki pan ( jak to określiła dziewczyna ) z taśmą klejącą na czole. Zdecydowanym krokiem ruszyła w ich kierunku, słysząc wyrwane z kontekstu zdania.
- Luffy! Ja chcę watę, nie cukierki! WATĘ!- krzyczał rozdrażniony zwierzak, machając rękami na znak wsparcia swojej wypowiedzi czynem.
- Nie, bo mi później na mięcho nie starczy!
- Zjadłeś dzisiaj mięso z króla mórz! Powinno ci wystarczyć!
- Hej, hałaśliwi przybysze!- przywitała się dziewczyna, uśmiechając się szeroko. Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni.
- Kto ty?- spytał Luffy, nieświadomie jedząc watę cukrową z wystawy.
- Nazywam się Laffi! Miło was poznać!
- Laffi?- czarnowłosy przekręcił głowę w bok, próbując zrozumieć sens wypowiedzi dziewczyny.- Czy ja cię już gdzieś nie widziałem?
- Ła!- krzyknęła przerażona Caimie, odsuwając się od Laffi natychmiastowo.- M-m-może to twoja z-z-z-zaginiona siostra, Luffy?!
- Nie, to niemożliwe.
- Racja, przecież Luffy nigdy nie miał siostry- potwierdził Chopper.- Może wyglądają podobnie i mają podobne imiona, ale przecież może być to zwykły przypadek.
- Racja. Luffy- san nigdy nic nie wspominał o tym, że miał siostrę.- Kościotrup kiwnął głową.
- No nic nie mówiłem- zgodził się słomiany.- Ale ja mam siostrę.
Zapadła chwilowa cisza, którą już kilka minut później przerwał zaskoczony Chopper.
- Eeeeeh?! Ż-ż-że co?!
- A to niespodzianka...- powiedział Brook i cicho się zaśmiał swoim charakterystycznym sposobem.
- Łaaaaaaa!- Caimie była już na skraju swojej psychicznej wytrzymałości.
Jestem pewien, że już gdzieś ją widziałem...- myślał Hachyk, który jako jedyny nie przejął się usłyszaną właśnie informacją.
- Przepraszam...- zaczął ryboludź, zwracając uwagę czarnowłosej. Reszta paczki zupełnie nie przejęła się tym, że dziewczyna stoi znudzona i czeka na koniec głośnej wymiany zdań.- Mogłabyś podać swoje pełne imię i nazwisko?
- Cóż... nie wiem dlaczego chcesz to wiedzieć, ale... lubię cię, więc powiem. Nazywam się Monkey D. Laffi.
W tym momencie cała grupka uciszyła się i spojrzała zaskoczona na dziewczynę, która nie wiedząc o co chodzi uśmiechnęła się szeroko.
- Monkey?- powtórzył zdezorientowany Luffy, przyglądając się dziewczynie.- Masz tak samo na nazwisko jak ja.
- Serio? Ach, jesteś tym gumiakiem, nie? Trzysta milionów bery to dość dużo! Fajnie masz...- czarnowłosa westchnęła i zamyśliła się.- Też bym chciała mieć taką wysoką nagrodę!
- Masz swój list gończy? To też super... a ile jesteś warta?
- Sto pięćdziesiąt milionów bery, prawda?- przerwał ośmiornicoludź, zwracając uwagę pozostałych. Zdziwiona czarnowłosa kiwnęła głową, powodując u Chopper'a i Caimie okrzyk przerażenia.
- Serio? Nigdy o tobie nie słyszałem- zastanowił się czarnowłosy, biorąc już drugą watę cukrową.
- Nic dziwnego. Moja sława zaczyna się w dzielnicy ryboludzi, na wyspie syren. Jestem tam dość znaną personą. Na powierzchni mało o mnie usłyszysz... chociaż w dzielnicy bezprawia może mnie ktoś kojarzyć.
- Ale czemu? Skoro twoja nagroda przekracza sto milionów bery, to powinnaś być znana jako jedna z Supernovas- wtrącił się Chopper, otrząsając się z szoku. Laffi wzruszyła ramionami.
- W każdym bądź razie, nikomu nigdy nie zdradzam mojego nazwiska, bo od razu mnie porównują do ciebie...eee...Luffy. Nawet na liście gończym widnieje mój pseudonim.
- Serio? A jaki?
- Biały Lis. Nie wiem dlaczego mnie tak nazwali. A wiecie, że...
- LA- CHAN!
Nasi bohaterowie usłyszeli słodki i melodyjny głos. Rozejrzeli się dookoła, aby znaleźć jego właściciela. Nie spodziewali się jednak, że poszukiwana przez nich osoba znajduje się niedaleko, tuż nad ich głowami. Nim się spostrzegli, jakiś chłopak tulił się do Laffi. Miał on długie białe włosy upięte w niski kucyk oraz tego samego koloru oczy. Ubrany był w te same ubrania, które nosili pracownicy sklepu. Na jego ramieniu siedział mały czarny kotek, który wesoło ruszał uszami. Na czole czarnowłosej zaczęła niebezpiecznie pulsować żyłka.
- Jak miło cię widzieć, Laffi! Tak długo się nie widzieliśmy!
- J- jaki przystojny...- szepnęła Caimie, wpatrując się zafascynowana w chłopaka.
- Ach~ Twoje piersi jak zwykle są cudowne~- powiedział rozmarzony, patrząc na cudowne przedmioty z nad głowy dziewczyny. Zirytowana i trochę zdenerwowana uderzyła chłopaka, który pod wpływem jej siły zatoczył się do tyłu.- A-auu...
- Agh! Shano, ty zboku! Znów mnie śledzisz?!
- No coś ty! Nie jestem takim typem!
- Więc co tu robisz?!
- Jestem właścicielem sklepu, więc muszę go nadzorować... wiesz co, La- chan? Jesteś strasznie agresywna!
- Właścicielem? T- to może...- tutaj urwała i spojrzała w innym kierunku.- Dasz mi coś słodkiego?
- Przykro mi, ale nie mogę...

Znokautowany Shano leżał na korytarzu przed sklepem, z wielkim trudem machając na pożegnanie odchodzącej Laffi i reszcie jej przyjaciół. Czarnowłosa wzięła kilka głębokich wdechów i za namową grupy Luffy'ego zabrała się z nimi do Parku Sabaody. Chopper stwierdził, że jest straszna, co przypomniało mu o zdenerwowanej Nami. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Hachyk od dłuższego już czasu ją obserwował. Pamiętał, że kiedyś Arlong opiekował się pewną małą dziewczynką. Zastanawiał się, czy to aby nie ona. Widząc jednak jej radosny uśmiech szybko odrzucił od siebie tę myśl, ciesząc się wraz z innymi uczestnikami podróży.

Wyżsi Rangą